literature

XII. Siostrzeniec.

Deviation Actions

Smocza's avatar
By
Published:
424 Views

Literature Text

Sierpień, 2007.

- Chciałabym, żebyś przyjechał poznać Briana. Rozumiem, że nadal masz swoje humory niczym nastolatka w ciąży, ale to dla mnie bardzo ważne, Chris.

Więc Chris siedział w swoim samochodzie, paląc już trzeciego papierosa i niecierpliwie czekał, aż korek przed nim jakoś się ruszy. Od rana nie miał szczęścia. Wywlekając się z łóżka boleśnie upadł na lewe biodro. Przy parzeniu sobie kawy, oblał ręce wrzątkiem. Przysnął z papierosem w ustach, podpalił sobie koszulkę. Przy ratowaniu się pod prysznicem, uderzył się w czoło o ścianę.

Na szczęście skończyło się jedynie na małym podrażnieniu, co w ogóle nie zmieniało faktu, że to wszystko tak bardzo wyprowadziło go z równowagi, że wytłukł wszystkie nowe kubki, które ostatnio wstawił do szafek w kuchni po długich i upierdliwych zakupach. Irytowało go również wspomnienie owych zakupów, bo wyruszył na nie poruszony po swoim koszmarze, po obozie dla maluchów. Pamiętał, jak długo snuł się po ulicach szarego miasta skąpanego w ciepłym, letnim deszczu. Nie lubił takich chwil. Prawdę mówiąc, od wielu miesięcy nie czuł się aż tak strasznie samotny, jak wtedy, gdy stał przed gablotką sklepu z upominkami, w którym często kupował coś swojej ukochanej. Oczywiście, że w jego duszy wciąż mieszkała Pustka. Pustka ogromna, szalejąca, zdradliwa. Zdarzały się jednak chwile, w których nie przypominała o sobie tak dotkliwie, jak wtedy.

Gdy patrzył na kolorową wystawę pełną najróżniejszych cacuszek, nie mógł powstrzymać westchnień. Na ogół, by uśpić tę Pustkę w sobie, tę upierdliwą dziwkę, zalewał się alkoholem. Albo ćwiczył. Tak, ćwiczył dużo i bardzo dużo pił. Porannego kaca zwykł leczyć ostrymi ćwiczeniami, a pragnienie po ćwiczeniach gasić whisky. Czasami wódką. Nie, nie chodził wiecznie pijany. Ale jak tak patrzył na tę gablotkę, jak Pustka zaczęła szeptać mu do ucha, nie chciał wytrzeźwieć już nigdy. Nie męczyła go wtedy. Dziwka.

Teraz, jak siedział w samochodzie, jadąc do swojego siostrzeńca, był już czwarty dzień całkowicie trzeźwy. Dla odmiany po ćwiczeniach wypił wody. Im dłużej patrzył w boczne lusterka, tym częściej myślał, że po tej wizycie będzie musiał się napić. Był na siebie zły. Dłonie na kierownicy zaciskał tak mocno, że miał niemal białe palce. Westchnął ciężko. Alkohol pomagał mu w jeszcze jednej rzeczy. W zapominaniu o gniewie. Znajomi i "przyjaciele" niespecjalnie się do niego odzywali. Pewnie się bali jego wybuchu. Ile razy nakrzyczał już na Rebeccę, że ta dzwoni tak tylko spytać, "co słychać".

Ponownie westchnął. Nie licząc porannego wybuchu złości, ostatni raz zdemolował kuchnię pół miesiąca wcześniej. A więc mógł zanotować postęp. I tylko nie wiedział, czy to wina wódki, czy tego, że w końcu dochodził do siebie. Potarł spocone czoło i wytarł palce o ciemnoszarą koszulkę. Zeszłego wieczoru pomyślał sobie, że chciałby jakoś ruszyć naprzód. Nie wiedział tylko, od czego zacząć. Dzięki mnogości zadań, jakich się podejmował, nie tylko ograniczał zgubny alkohol, ale i w jego głowie ucichło wspomnienie jej imienia. W końcu, już niedługo minie rok. Nie zdjął żałoby, opłakiwał nieznośną Valentine w samotności. Nawet jej cholerny ojciec jakoś wrócił do życia. Tak, przypominał o sobie. Najczęściej to przypomnienie było zaproszeniem na siłownię. Chris nie miał pojęcia, czego Dick od niego chce, więc hamując się od, kolokwialnie mówiąc, wpierdolenia mu, potulnie chodził z nim na spotkania.

Po ktorejś takiej sesji, Dick już za młodszym mężczyzną nie nadążał. Dla Chrisa było to malutkim, osobistym zwycięstwem.

Kolejnym takim zwycięstwem miało być zachowanie twarzy przy rodzinie. I przy maluchu. Gnojek miał na drugie po nim. Już samo to sprawiało, że Chris wzdychał ciężko i nie wiedział, jak ma reagować. Co Claire chciała osiągnąć w ten sposób? Miał wrażenie, że to tylko kwestia czasu, a zostanie poproszony na ojca chrzestnego malucha. Nie byłoby w tym nic dziwnego. W końcu był starszym bratem jego matki.

Westchnął ciężko, korek nareszcie się ruszył. Gdy Claire dzień wcześniej zadzwoniła z zaproszeniem, Chris w końcu uświadomił sobie, że gryzie go sumienie wobec małej. Był okropny. Dla niej szczególnie. I dla tego jej niewydarzonego narzeczonego. Po zastanowieniu doszedł do wniosku, że jej zazdrości. Zazdrości jej tego, że w końcu wyrwała się z tego popieprzonego życia i ruszyła dalej, zakładając rodzinę. Tylko on nie potrafił stanąć na nogi i pozbyć się wspomnień pierdolonego Raccoon.

Zapalił kolejnego papierosa. Wiedział, że pewnie wycofałby się z tej roboty i dał spokój Weskerowi, gdyby on i Valentine zeszli się ze sobą wcześniej. Ale z drugiej strony, czy coś by się zmieniło między nimi, gdyby nie... ta noc? Nie był pewien, czy uświadomiłby sobie, że to co do niej czuje to miłość. Był zły na siebie, że był tak ślepy. Że strunę w jego cholernym sercu dopiero musiała szarpnąć jej śmierć.

*

Claire i Kevin urządzili się w dzielnicy domków jednorodzinnych. Ich domek był biały, klasyczny, z ogródkiem przy płocie. Od płotu wiodła krótka brukowana ścieżka do białych schodków na werandę i do drzwi. Przy ulicy stało pełno mniejszych lub większych, brzydszych lub piękniejszych domostw. Sama ulica ciągnęła się kilkoma kilometrami do ruchliwej części miasta. Pokonanie tego odcinka trwało moment - dłużej zajęło mu naciśnięcie dzwonka przy drzwiach. Szczególnie, gdy poruszony wpatrywał się w skrzynkę na listy głoszącą: "Claire & Kevin Ryman". Wciągnął powietrze do płuc. Wypuścił je ze świstem.

Wdusił przycisk.

Wydawało mu się, że minęła wieczność, zanim Claire otworzyła drzwi. Uśmiechnęła się do niego szeroko, na co odpowiedział tym samym. Gdy wszedł do środka, mocno ją przytulił. Czuł, że przytyła ładnych kilka kilogramów i że była zdziwiona jego, ostatnimi czasy, rzadkim gestem. Dopiero po sekudzie rozluźniła się i mocno w niego wtuliła, jak wiele lat wcześniej, jak była jeszcze małą dziewczynką. Gdy uwolniła się z jego objęć, stanęła naprzeciw niego i westchnęła. Chris wyczuł w jej głosie ulgę.

- Cieszę się, że przyjechałeś. Naprawdę.

- Ja też. Claire... - zaczął, ale to, co chciał powiedzieć, jak gula stanęło mu w gardle. Siostra uniosła brwi, najwyraźniej rozumiejąc, że próbuje ją przeprosić, klepnęła go w ramię i mrugnęła do niego.

- Wiem, Chris. Nie musisz przepraszać.

Przełknął ślinę. Ułatwiła mu to. Ale i tak wiedział, że będzie musiał kiedyś wykrztusić to jedno, proste słowo.

*

Claire wprowadziła go do salonu. Utrzymany był w zielonej tonacji, pod ścianą przy drzwiach stał telewizor, półka z odtwarzaczem DVD i kolekcją filmów. Zaraz obok pokaźny regał z książkami. Jasno zielona ściana udekorowana była kilkoma dość fikuśnymi obrazami i, co Chrisa wpędziło w niemałe zdziwienie, kolorowo oprawionymi zdjęciami. Całą ścianę na przeciw telewizora zdobiły fotografie. Ich rodziców, ich jako dzieci, ich starszych... Claire w wakacje przed epidemią w Raccoon. Chris przed wstąpieniem do S.T.A.R.S. Chris i ona po powrocie z Rosji. Nie zdążyli wtedy nawet ściągnąć puchowych, ciepłych kurtek, gdy Claire ze śmiechem zrobiła im zdjęcie. Pamiętał, że potem siedzieli we troje i pili gorącą czekoladę.

Nie mógł powiedzieć, że dwie najważniejsze osoby w jego życiu się ze sobą przyjaźniły, ale na pewno były ze sobą blisko. W chwilach odprężenia zdarzało im się nawet razem wyskoczyć na zakupy czy we trójkę do kina. I takie momenty widniały na ścianie w salonie.

Jeden z kilku Sylwestrów. Nawet ten ostatni. Nie wiedział, że Claire zrobiła im zdjęcie, gdy stali na balkonie. Uchwyciła akurat ten moment, gdy był całowany w policzek, tuż przez jej wyjściem.

Przełknął ślinę i zacisnął pięść. Kevin siedział na kanapie pod ścianą i uważnie go obserwował. Dopiero po chwili wstał i wymienili, nawet przyjazny, uścisk dłoni.

- Chris.

- Kevin.

Chris usiadł na kanapie plecami do obwieszonej ściany, byleby nie patrzeć na te cholerne zdjęcia. Miał przeż nie tak straszną ochotę zapalić papierosa, że tylko cudem powstrzymywał się przed wyciągnięciem z kieszeni szortów paczki. Nie powinien był i dobrze o tym wiedział. W domu znajdowało się malutkie dziecko. Jego siostrzeniec.

Jak powtarzał sobie w myślach to słowo, siostrzeniec, za każdym razem brzmiało dziwnie. A nawet coraz dziwniej.

Claire zniknęła na chwilę, pozostawiając mężczyzn w dość gryzącej ciszy. Przytłaczającej. Chrisowi robiło się wręcz gorąco, od samego patrzenia na szwagra.

Obaj zerkali na siebie z ukosa. Każdy sprawiał wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział, co. Kevin sztywno usiadł w fotelu, byleby tylko ograniczyć bliskość. Wyraźnie było po nim widać stres, napięcie. Nie był zbytnio zachwycony. Chris nawet niespecjalnie mu się dziwił.

Ukrył twarz w dłoniach. Wyprostował się dopiero wtedy, gdy usłyszał jak Claire wchodzi do pokoju. Prawie zerwał się z kanapy, by podejść do niej i rzucić okiem na małego Briana. Z miejsca stanął jak wryty. Niemowlak był tak podobny do Claire, jakby był jej malutkim klonem. Miał jej włosy, jej policzki, nawet nosek i kształt usteczek odziedziczył po niej.

- Brian, skarbie, to twój wujek, Chris. Przywitaj się z wujkiem - zaszczebiotała, a potem delikatnie ujęła pulchną rączkę chłopczyka by udać, że chłopiec macha do Chrisa. Brian wlepił swoje wielkie oczęta, oczywiście kolorem i kształtem wzięte z matki, w Redfielda. I, co tu dużo mówić, zaczął się gapić. Chris w tym momencie był wstrząśnięty. Przesadą nie byłoby stwierdzenie, że wręcz zaczął się rozpływać na widok siostrzeńca.

Niestety nawet i tu musiało być małe "ale". Znowu strasznie, ale to strasznie zazdrościł siostrze. Skarcił się za to w duchu. Niestety męczył go już ten wiek, w którym zaczął się czuć na tyle odpowiedzialny, by chociażby pomyśleć o potomku. Zaczął myśleć zdecydowanie za późno. Dlatego zazdrościł. Tak strasznie zazdrościł.

*

Siedział, trzymając malutką istotkę w swoich ramionach. Gdy Claire mu zaproponowała wzięcie Briana na ręce, początkowo odmówił, bojąc się tego, że mógłby go upuścić, za mocno ścisnąć, czy wyrządzić mu inną, jakąkolwiek nieświadomą krzywdę. Po chwili namowy jednak ustąpił. I trzymał malca w objęciach. Słodko śpiącego. Śliniącego mu rękę. Ale nie przejmował się tym. Jedyne, co mu w tej sytuacji nie pasowało, to fakt, że tak dobrze się poczuł, obejmując niewinne dziecko.

Robił dobrą minę do złej gry. Serce mu pękało. Dusza wyła z zazdrości. Nie powinien. Dlatego siedział cicho.

Po dłuższej rozmowie o, kolokwialnie mówiąc, pierdołach, Claire zrobiła im po kolejnej herbacie i usiadła obok Kevina, łapiąc go za rękę. Oboje spojrzeli w jego stronę, co samo w sobie wydało mu się już podejrzane. Nie skomentował. Czekał na rozwój wypadków.

- Nie zamierzaliśmy zaprzątać ci głowy pierdołami, braciszku, bo słyszałam, że ostatnio dużo pracujesz...

- Tak, tak... Bardzo dużo pracuję - mimowolnie sprostował. Podniósł głowę znad siostrzeńca i spojrzał Claire w oczy. Błyskały radośnie. Podejrzanie radośnie.

- No tak... Mam nadzieję, że znajdziesz dla nas czas w listopadzie. Wszystko jest już załatwione, prawie dopięte na ostatni guzik. Jedyne, co mi pozostało, to zrzucić kilka zbędnych kilogramów.

- Oszalałaś? - zapytał Kevin, przewracając oczami. - Ile razy ci mówiłem, że świetnie teraz wyglądasz? O wiele lepiej niż rok temu.

Claire zarumieniła się, nieco zakłopotana. Chris uważnie śledził ich twarze i emocje się na nich malujące. Zmarszczył brwi. Wszystko załatwione? Zorganizowane? O co jej chodziło?

- Nieważne, Kev. Słuchaj, Chris. Powiem krótko. W listopadzie bierzemy ślub. Chcę, żebyś znalazł czas i się na nim pojawił.

Chrisowi zajęło chwilę, nim się odezwał. Oczywiście, zamieszkali razem, mają razem dziecko, czemu by się nie pobrać?

- Claire, jak mogłaś chociażby pomyśleć, że mógłbym to przegapić?

Nie pozwolił jej odpowiedzieć. Delikatnie oddał Briana w ręce Kevina, a potem mocno objął siostrę. Nie chciał, by zobaczyła w jego oczach gorycz i ból. Owszem, cieszył się w pewien sposób z tego, że jego mała dziewczynka dorosła, że zostanie panną młodą, że ma syna... ale to nie mogło mu zastąpić tej pustki, którą miał w duszy.
Trochę radosnej, rodzinnej atmosferki. Za błędy przepraszam, jak całość skończę wrzucę poprawkę. Już nawet nieco poprawki zaczęłam.

Powiem też tak, nie będę tego ciągnąć w nieskończoność (chociaż chciałam napisać dużo, bo i Wena była), ale z tego nic długiego nie wyjdzie. Do dwudziestu rozdziałów powinno się zamknąć. A potem poznęcam się nad Jill.

I to by było na tyle. Mam nadzieję, że się spodoba (;

Resident Evil © Capcom

:bulletred: Część I: Ojciec panny Valentine
:bulletred: Część II: Nic niewart robak
:bulletred: Część III: Please, don't drive me blind
:bulletred: Część IV: Koszmary
:bulletred: Część V: Testament
:bulletred: Część VI: Walentynki
:bulletred: Część VII: Pustka
:bulletred: Część VIII: Narzeczony siostry
:bulletred: Część IX: Bestia
:bulletred: Część X: Zdrada, część pierwsza
:bulletred: Część XI: Zdrada, część druga
:bulletred: Część XII: jesteś tu.
:bulletred: Część XIII: Druhna
:bulletred: Część XIV: Zenobia
:bulletred: Część XV: Wspomnienia
:bulletred: Część XVI: Rosja
:bulletred: Część XVII: Zawieszenie
:bulletred: Część XVIII: Afryka
:bulletred: Część XIX: Zagubiony w koszmarach
:bulletred: Część XX: Epilog: Nowy start.

© 2013 - 2024 Smocza
Comments18
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Comment hidden