literature

Koniec jednego, poczatek...

Deviation Actions

Smocza's avatar
By
Published:
2.1K Views

Literature Text

„Kiedy jesteś władcą Głębi, generalnie nie masz za łatwo. Układy, koterie, spiski, zamachy, wojny. Rany, co za toksyczne bagno. A teraz jeszcze to. Michał i jego szalona, cholerna propozycja. Weź i wypuść Apolyona. A co ci tam. Niech sobie drań pozabija. W końcu coś mu się od życia należy, nie?
Łatwo powiedzieć. Bardzo łatwo.
Wypuść chaos, Lucek. Wypuść żywą śmierć. Co to dla ciebie. Przecież jesteś cesarzem Piekła. Tym złym. Nie pamiętasz?"


Tajemnicą nie był fakt, że Lucyfer wręcz nienawidził przebywania w Pandemonium. Tej nocy nie tylko nienawiść na krok nie opuszczała cesarza Otchłani, ale i ohydne, klejące się wręcz do niego poczucie nieznośnego niepokoju.
Od chwili opuszczenia Apolyona czuł, że źle postąpił. Chociaż jeszcze nie posłał go na Abaddona, to coś w środku mówiło mu, że źle zrobił. Bardzo źle. Dlaczego Michał musiał przychodzić z takim pomysłem? Na Mrok, dlaczego posłuchał? Dlaczego Asmodeusz opuścił go w tak ważnym momencie? Dlaczego, do cholery, wolał uganiać się za jakąś śmiertelniczką, a nie być mu opoką?
Do diabła z taką przyjaźnią.
Swoją drogą, był prawie pewien, że Asmodeusz stanowczo odradziłby mu wypuszczenie chaosu. Ale Asmodeusza nie było.
Lucyfer, który zdążył wytrzeźwieć i jeszcze raz przemyśleć całą sytuację – doszedł do wniosku, że to głupie. Nie powinien, chociaż tak strasznie go nęciło. Wina i tak spadnie na niego. Zawsze tak było, dlaczego więc nie miałby się teraz zabawić?
Ale dlaczego już gryzło go sumienie, skoro tak naprawdę jeszcze zupełnie NIC nie zrobił? A może sumienie gryzło go dlatego, że do tej pory siedział z założonymi rękoma i czekał, co zrobi banda skrzydlatych. Ci, czego mógł się spodziewać, schrzanili robotę.
Pan Otchłani westchnął ciężko.
W Pandemonium było zimno jak zawsze. Jęki więźniów doprowadzały do szału. Cholera, w co on się znowu dał wrobić? Mało mu było zmartwień w tym cholernym Piekle?
Zrzucił z ramion płaszcz i niedbale zawiesił go na krześle. Wygonił służącego, który przygotował mu gorącą kąpiel i został sam w prywatnych apartamentach nad więzieniem. Lokatorzy doprowadzali go do szału. Doprawdy, przyjemne.
Niespiesznie rozebrał się, a potem wszedł do wody. Chciał o wszystkim zapomnieć – chociaż na tę jedną, jedyną noc.
Skąd wiedział, że nie będzie mu to dane?

*

Wyszedłszy z łazienki miał ochotę wpełznąć pod kołdrę jak wąż i zasnąć. Tak, zdecydowanie potrzebował snu. Nawet tutaj, w Pandemonium.
Okazało się jednak, że zbyt szybko nie zazna chwili spokoju.
Widząc osobę siedzącą na łóżku – zaskoczony upuścił trzymane w rękach ubrania. Dość nieinteligentnie otworzył usta i przytknął dłoń do serca, walcząc z narastającym uczuciem strachu. Zacisnął palce na koszuli. Zbielały mu kostki.
- Apolyon…? – zapytał, a raczej z trudem wychrypiał, przełykając ślinę. Nieznacznie się cofnął. Zbladł.
Chociaż dawny bóg był mu wyraźnie podległy, to jednak wywoływał u Lucyfera zwykły strach. Prawie przerażenie. Nie powinien tak reagować, ale, cholera, był wszystkim strasznie zmęczony.
Przepiękny młodzieniec uśmiechnął się szeroko, lecz nie odpowiedział. Przechylił nieco głowę, a jego kasztanowe włosy ciężko opadły na podłogę.
- Skąd się tu wziąłeś? Byłeś zamknięty! – Lucyfer starał się opanować drżenie głosu. Nie wyszło.
Było mu niesamowicie zimno. Chłód ciągnął od kafelek, na których stał. Ubrany tylko w koszulę. Zaczął dygotać.
- Kolopatiron nie zdążył zamknąć drzwi. – Niespodziewany gość odpowiedział nonszalancko.
Lucyfer ściągnął brwi. Wolał tego nie drążyć.
- Po co tu przyszedłeś?
- Ostrzec cię, mości Lucyferze. Koniec jest bliżej, niż ci się wydaje.
- Jak blisko?
- A czy to ważne?
Apolyon nie brzmiał jak szaleniec. To było dość niepokojące.
- Powiedz… masz kogoś, kogo kochasz?
Lucyfer drgnął, wyjątkowo zaskoczony tym pytaniem. O ile to było możliwe, zacisnął palce na ciemnej koszuli jeszcze bardziej. Ostatnio dużo schudł. Źle sypiał. Pod maską niechęci krył prawdziwe uczucia. One jednak nie były ważne. Nawet, jeśli miał nadzieję na coś więcej w momencie zawiązania niebiańsko-piekielnej koalicji, to teraz nie miał się co łudzić.
Nie, to zdecydowanie nie było ważne.
Teraz i nigdy wcześniej.
Więc… po co Apolyon pytał? Jaki miał w tym cel?
Pan Głębi potrząsnął głową bez zbytniego przekonania.
Wargi pięknego boga ułożyły się w szeroki, praktycznie radosny uśmiech.
- Kochasz. Powoli zbliża się twój koniec, Panie nad Pandemonium.
Apolyon smutno zwiesił głowę.
- A gdy ten dzień nadejdzie, zabiję cię i już nic nie zostanie. Nic nie zdoła uchronić cię przed nicością. Kochaj póki możesz. Przez tak długi czas byłeś sam. Czyż nie pora to zmienić, nim cię zabiję? Poddaj może próbie przyjaciół…
- Nie mam przyjaciół – przerwał ostro Lucyfer, podchodząc do parapetu. Wyjrzał przez okno, dusząc westchnienie. – Co ma na celu twoja wizyta? Twoja przemowa? W porządku, kiedyś nadejdzie koniec. Powiedz mi, dlaczego jednak mówisz mi to teraz?
- Twój koniec będzie początkiem twego obłędu. Nie masz kogoś, kto cię ocali?
- Nie rozumiem…
- Kto cię ocali przed końcem w lochu obok mojego? Kto cię ocali przed obłędem? Przed nienawiścią? Zgryzotą? Samotnością?
Lucyfer w zamyśleniu potarł skroń. Czy był ktoś taki…?
Apolyon najwyraźniej znał odpowiedź.
- Masz jednego sojusznika, czyż nie?
- Powiedz mi, na Mrok, o co ci chodzi?! – Pan nad Pandemonium odwrócił się gwałtownie. Wciągnął szybko powietrze do płuc, walcząc ze zdenerwowaniem. Dawny bóg tylko uśmiechał się w ten sam upiorny sposób, co chwilę wcześniej. Jednak teraz, dodatkowo, patrzył na demona wyzywającym wzrokiem.
- Zbliża się koniec. Nie jest jeszcze za późno. Panie nad Pandemonium, jestem nicością, jestem chaosem…
- Wiem, już to mówiłeś! – jęknął demon rozpaczliwie. Demonstracyjnie załamał ręce. Ta wymiana zdań zaczynała go już poważnie nużyć i bardzo irytować.
- A czy twój sprzymierzeniec o tym wie? Nie, nie wie. A czy ty – Apolyon zrobił wymowną pauzę – wiesz, że śledzi każdy twój ruch od kilkuset lat?
- Kto? – zapytał głupio Lucyfer, nim zdążył ugryźć się w język.
Apollon tylko się uśmiechał.
Wtedy cesarz Głębi zrozumiał. Opuścił ręce, oparł się o lodowatą ścianę i z trudem opanował wybuch śmiechu. Śmieszne. Oczywiście wiedział, że jego jedynym sprzymierzeńcem jest ostatnimi czasy półprzytomny skrzydlaty. Na tę bandę próbującą ocalić Daimona przecież nie miał co liczyć. Oni najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji.
Chociaż – czy on rzeczywiście był od nich lepszy?
Lucyfer zamknął oczy i westchnął ciężko. Próbował na szybko przemyśleć parę spraw. Chyba musiał porozmawiać z aniołem. I to natychmiast. Za przyczynę wymuszonej rozmowy mógł chociaż podać obserwujących go szpiegów. Nie miał bowiem powodów, by nie wierzyć Apolyonowi – w końcu jego wywiad, jak było powszechnie wiadomo i jak to zgrabnie określili jego niebiańscy przyjaciele, był do „dupy".
Chciał jeszcze o coś zapytać pięknego młodzieńca, lecz gdy tylko otworzył usta i spojrzał w jego kierunku – nie było już po nim śladu.
Decyzja była więc prosta.
Wykrzywił usta w nieładnym uśmiechu.
Diabelnie prosta… pomyślał gorzko.

*

Dostanie się do Nieba było prostsze niż początkowo przypuszczał. Chociaż wszędzie pałętali się żołnierze Michała, nikt nie zwrócił uwagi na zgarbionego, zakapturzonego skrzydlatego. Podejrzewał, że tkwi w tym nieco zasługi Daimona i tego całego zamieszania wokół jego osoby.
Tej nocy większość z żołnierzy biegała tu i ówdzie, czasem coś do siebie pokrzykując.
Nie zwracali na niego uwagi, tak samo on na nich.
Przemknął do posiadłości archanioła i w dość prozaiczny sposób zaanonsował swoją obecność. Nacisnął i przydusił dzwonek.
W żadnym wypadku nie chciał się kryć ze swoją niespotykaną wizytą.
Minęło tylko kilka minut, a w ogromnych drzwiach stanął archanioł we własnej osobie. Chociaż winien być w pełnym rynsztunku, gotowy na wszystko i przytomny – on był zaspany. Szafranowe loki tkwiły w nieładzie, opadając lekko na umięśnione ramiona skryte pod białą koszulą. Przestąpił z nogi na nogę, przydepnął sobie spodnie i przetarł oczy, wyraźnie zaskoczony niespodziewaną wizytą.
- Lampa? – spytał głucho. – Co ty tu robisz?
- Dlaczego mnie śledzisz od dość długiego czasu?
Michał wyraźnie się zmieszał.
- Kto ci naopowiadał tych głupot, Lampka?
- Mogę wejść? I gdzie posiałeś służbę?
Pan Zastępów niechętnie cofnął się, wpuszczając do domostwa gościa.
- Śpią. W nocy mają wolne, co nie? Zresztą, ja też teraz mam wolne, Lampa.
- Przykro mi, że zakłócam twój zasłużony wypoczynek, Misiaczku - prychnął Lucyfer, zrzucając kaptur z głowy. Przeczesał dłonią włosy i omiótł archanioła spojrzeniem stalowych oczu. Na jego ustach błąkał się zagadkowy uśmiech.
- Piłeś? – zapytał anioł, wyraźnie niemający pojęcia, co myśleć.
- Dlaczego mnie śledzisz? – powtórzył zimno Lucyfer. Ciągle uśmiechał się lekko. – Sprawia ci przyjemność łamanie mojego cholernego serca?
- Lampa… Lucyferze… - rudzielec zająknął się wyraźnie. Zdenerwowany przygryzł dolną wargę, a na jego policzkach wykwitły ceglaste rumieńce. Były doskonale widoczne w jasnym blasku świec wdzięczących się w kandelabrach.
Cesarz Otchłani uśmiechnął się kpiąco.
- No? Nie masz mi nic do powiedzenia? A może potrzebujesz odrobinki alkoholu na odwagę, Misiaczku?
Skrzydlaty wciągnął gwałtownie powietrze. Powoli zaczął panikować. Szczerze mówiąc, nie miał zielonego pojęcia, co ma odpowiedzieć. Może prawdę?
Nie, to zdecydowanie odpadało.
- Wyjdź, Lampa.
- Och, już nie „Lucyferze"?
- Lampa, wynoś się!
- Ani myślę, póki nie powiesz mi prawdy. – Lucyfer zmarszczył brwi, założył ręce i spojrzał aniołowi prosto w oczy.
- Żebyś mnie jeszcze bardziej znienawidził? – jęknął skrzydlaty bezradnie.
Lucyfer prychnął pod nosem, odwrócił się i dotknął dłonią drzwi. Przymknął oczy.
- Wcale cię nie nienawidzę, Michale.
A potem wyszedł.
Archanioł wściekle uderzył pięścią w ścianę.

*

Lochy.
Boże drogi, jakże Lucyfer nie znosił lochów Pandemonium. Starał się maksymalnie ignorować jęki więźniów, ale po prostu nie mógł. Ba, chciało mu się śmiać – wiedział, że niebawem może do nich dołączyć.
Postanowił zgładzić Daimona Freya rękoma Apolyona. Nie, nie robił tego dla siebie. Nie robił tego nawet z niechęci do Abaddona. Szczerze mówiąc, robił to dla Michała, bowiem to jemu zależało na tym najbardziej.
Ta decyzja sporo go kosztowała.
Alkohol okazał się jednak bardzo pomocny. Przy rozmowie z Michałem także. Ostatnio coraz częściej alkohol był wybawieniem i ułatwieniem. Smutne.
Niedaleko celi Apolyona zerknął na Kolopatirona. Ten najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że dawny bóg mu się wymknął. Nic na to nie wskazywało.
Lucyfer zagryzł dolną wargę.
Było wilgotno, ponuro i niesamowicie dokuczał mu ból głowy. I serca. Ale tego nie chciał przyznać nawet przed samym sobą. Westchnął z cicha i zignorował odgłos ciężkich buciorów za plecami.
Ignorował go nawet wtedy, gdy był tuż za nim.
- Lucek, poczekaj na mnie, cholera!
Cela Apolyona była już parę kroków od niego. Uśmiechnął się z ponurą satysfakcją. Nie zwolnił jednak kroku, dopóki nie poczuł na ramieniu silnej dłoni, a przy uchu nie usłyszał głosu:
- Lucuś, poczekałbyś na Misiałka, co?
Pan Otchłani zdusił śmiech. Zatrzymał się pod celą.
Kolopatiron taktownie udał, że nic nie słyszał i zajął się otwieraniem celi dawnego boga.
Lucyfer odwrócił się w stronę spoconego Michała. Na jego usta wypełzł krzywy uśmiech.
- Misiałka, co? Jestem zajęty, możemy porozmawiać potem? Najlepiej, na osobności?
- Lucek, słuchaj, nawet jak cię oskarżą za tego świra w celi, to ja wezmę na siebie całą winę! – wyrzucił z siebie archanioł, łapiąc mocno ramiona demona. Prawie nim potrząsnął. – Powiem, że cię zmusiłem siłą, że ci groziłem, cokolwiek, ale to nie może zaczekać, Lucuś… - jęknął rozpaczliwie i niezdarnym ruchem odgarnął włosy z czoła. Jego błękitne oczy błysnęły smętnie w półmroku, gdy jeszcze bardziej zaciskał palce na ramionach Lucyfera.
- Może i poczeka – uciął twardo Lucyfer. Nie wiedzieć czemu, miękły mu kolana.
Michał miał takie ciepłe, czułe dłonie.
Pan Zastępów zagryzł wargi i spuścił głowę, zwalniając uścisk. Wsadził ręce w kieszenie, stanął obok Lucyfera i przyłączył się do obserwowania lochu.
Młodzieniec lekko wyszedł ze swojego więzienia i spojrzał uważnie w oczy Pana nad Pandemonium.
- Apolyonie, zabij Daimona Freya, Abaddona, Tańczącego na Zgliszczach Anioła Zagłady – wypowiedział demon sucho. – A gdy go zabijesz, wróć do tej celi i czekaj na swój czas.
- Jeśli go nie znajdę?
- Wróć tutaj.
Apolyon kiwnął głową, a potem ruszył przed siebie. Lucyfer pobladł patrząc, jak Kolopatiron biegnie za nim, chcąc wręczyć mu odzienie. Szybko zniknęli z pola widzenia.
Zrobiło się zimno.
Prawie podskoczył, gdy usłyszał obok siebie zmęczone westchnienie Michała.
- Był u mnie wczoraj – mruknął archanioł cicho.
- U mnie też – odpowiedział Lucyfer jeszcze ciszej.
Pan Zastępów mocno ścisnął dłoń Pana Otchłani.
Żaden nie wyrzekł ani słowa.
Pełny tytuł: "Koniec jednego, początek drugiego."
cytat na początku pochodzi ze "Zbieracza Burz"

uwaga na spoilery!
Dla ~FallenAnn
Mam nadzieję, że się spodoba.

Obiecane dawno temu. Miałam napisać ficka do "Siewcy Wiatru", ale za cholerę mi nie szło. Napisałam coś, ale mi się nie podobało. No i wtedy wpadł mi w łapki "Zbieracz Burz". W zasadzie od razu po przeczytaniu I tomu uznałam, że nie zgadzam się na taki koniec i postanowiłam napisać ficka. A że ferajna ta sama, to uznałam, że wolno mi.

Napisałam tego cośka. To w zasadzie mój pierwszy ff do polskiej książki i jednocześnie też pierwszy od kilku lat. Nie lubię pisać ff. Mam więc nadzieję, że jakoś to wyszło D:

Miałam wtedy też fazę na ogólnie wszystkie Michał x Lucyfer, więc... eee... no, widać. Przepraszam za skopane kanony, nie chciałam D:
A Apolyona zrobiłam takim, bo wydaje mi się, że on taki faktycznie może się okazać w II tomie. No ale to się jednak zobaczy.
Samo nawiązanie do "Zbieracza" to fakt nasłania Apolyona na Daimona. No i ja pomyślałam, że Lucyfer faktycznie to zrobi...
To tak pobocznie.

Ficki bolą D:

endżoj, enyłej.


"Zbieracz Burz"/"Siewca Wiatru" & postacie © Maja Lidia Kossakowska
tekst © ~Smocza
© 2010 - 2024 Smocza
Comments36
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Kuroi666's avatar
Hah, Misiek mnie rozbroił xDD Chociaż ogólnie to go nie lubię. xD
Kurcze, mało mi :D Teraz pewnie z miejsca się za drugą część Zbieracza wezmę xD Mam cichą nadzieję, że Lucek się zrobi trochę bardziej władczy i stanowczy... Ma za dobre serce i chłopakowi na głowę wszyscy włażą... No ale cóż XD

Jak dla mnie, to fick udany :D i wcale nie boli, nie wiem co Ty marudzisz :D Mignęły i jakieś z dwa powtórzenia, ale oprócz tego to nic się nie rzucało w oczy.
A może kiedyś coś z Asmodeuszem popełnisz? :D